Tajlandia, Phuket
03.01.11

03.01. „- Przepraszam, czy wiecie Państwo gdzie tu można kupić smoczek?” – usłyszeliśmy (po polsku) od zdesperowanego taty z niemowlakiem, zaraz po wylądowaniu na tajskiej wysepce Pi Pi Don (Dużej), w tłumie na zatłoczonych ponad wszelką miarę uliczkach kurortu, wypełnionych bazarowymi sklepikami z suwenirami, barami i restauracjami. WELCOME TO THAILAND! Nie widzieliśmy dotąd w naszej podróży aż tak zapchanego turystami miejsca, jak te skądinąd przepiękne wysepki Pi Pi Duża (Phi Phi Dong) i Pi Pi Mała (Phi Phi Lu). Na Pi Pi Dużej są kurorty, hotele, bary i dyskoteki czynne do rana, i tysiące białych ludzi z Europy, także z Polski. Na Pi Pi Małej na szczęście nic nie stoi, bo nie ma gdzie: wysepka to pionowo spadające do morza ściany skalne i przepiękna, najpiękniejsza jaką widzieliśmy w naszym rejsie zatoczka Maya Bay, dokąd można dotrzeć tylko drogą wodną. Gdy weszliśmy tu dziś o 8 rano (poz. na boi: 07 40,8 N, 098 45,8 E), na kilku bojach stały 3 jachty. Później, ok. g. 11, wokół nas stoi ponad 50 (!) turystycznych stateczków i szybkich łodzi motorowych, a wąska, choć niebywale urocza biała plaża, wciśnięta między pionowe ściany skalne, zatłoczona jest jak plaza w Międzyzdrojach w szczycie sezonu. Co jest nadzwyczajnie, mimo tych tłumów, jest CZYSTO, żadnych śmieci ani nic! Czyli, można! Nb, te wyspy były tłem akcji filmów The Beach, z Leonardo di Caprio, i Golden Gun James’a Bonda. Obie wysepki, zwł. Pi Pi Mała, są tak przeurocze, ze nie dziwota ze turyści walą tu tysiącami: z wody na 50 – 80 metrów w górę sterczą pionowe skalne zbocza, a w te ściany wciskają się malutkie zatoczki z białymi, piaszczystymi plażami (na niektórych z plaż grasują nawet małpy). Woda super przejrzysta, raj dla miłośników nurkowania i snorkelowania (pod wodą są jaskinie ze stalaktytami i stalagmitami, koral raczej martwy, niekolorowy, ale mnóstwo bardzo kolorowych rybek, wiele z nich nie widzieliśmy nigdzie indziej). No i nieprawdopodobne tłumy ludzi – niekiedy, bardzo ciekawych: właśnie wracamy z motorowego jachtu, 55 ft, gdzie byliśmy gośćmi Bruce’a, z Alaski: biznes – łosoś (jedliśmy właśnie przepysznego łososia, wędzonego na Alasce, mniam mniam!). Mama Bruc’a ma na nazwisko Kozlowski… My stoimy tu do jutra rano: przed wieczorem, gdy na Pi Pi Dużej w barach zaczną się happy hours, znów mamy cały ten raj tylko dla siebie. Aż do rana, nim znowu pojawia się hordy Niemców, Skandynawów i Polaków, a my odpłyniemy stąd dalej, do Phuket. A tam znowu, wiadomo, będą hordy…

Jeszcze nawet nie wiemy, jak jest „Pozdrawiamy” po tajsku, bo tu wszyscy mówią tylko europejskimi językami. Zatem: God gruss, pozdrawlajem was wsiech, cheers – Asia i Alek

Tajlandia

11.01.11
11.01., g.12.00 (0500 UT). Poz. 08 00, 1 N; 098 28,5 E. Jesteśmy w drodze z Phuket do wysepki Ko Yai (poz. 08 13,3 N, 098 30,1 E), do której mamy jeszcze ok. 10 mil. Woda gładka, wiatru tyle co nic, silnikujemy, ale to tu normalne. Od 4go po poł. kotwiczyliśmy w różnych malowniczych zatoczkach na bardzo turystycznej tajlandzkiej wyspie Phuket. Teraz chcemy parę dni spędzić odwiedzając kolejne malownicze wysepki w również bardzo turystyczne zatoce Phang Nga, na N od Phuket – zanim, ok. 15.01. wyruszymy na Ocean Indyjski, w drogę ku Europie. Wokół nas zielona, gładka woda, w niej mnóstwo ogromnych, mięsistych, różowo-fioletowych meduz, i liczne stateczki i łodzie zapchane turystami, płynące ku tym samym wyspom co my. Bo wokół dziesiątki wysepek, bardzo malowniczych; jest ich tyle, ze wydaje się że płyniemy po jeziorze, bo wszędzie wokoło widać jakiś lad. Żegluga na wodach tej zatoki jest o tyle ciekawa, że pomiędzy wysepkami często można przejść tylko na wysokiej wodzie, tak tu jest płytko wszędzie. No i liczne kutry, niektóre dymią się, jakby płonęły: ale to po prostu rybacy przyrządzają sobie lunch… Wyspę Phuket zwiedziliśmy wypożyczoną motorynką: wielkie emocje, jako ze ruch na drogach ogromny, w większości tysiące motorynek (jak w Rzymie), poruszających się wg zupełnie dowolnych reguł (widzieliśmy parę wypadków, nam, nowicjuszom, na szczęście, się udało ujść cało). Drogi za to są tu znakomite, wielopasmowe, szerokie, o niebo lepsze niż w Warszawie. Wyspa jest bardzo ładna, przepełniona ogromna masa turystów na uliczkach licznych resortów i pięknych, piaskowych plażach, zapchanych jak Międzyzdroje w sezonie. Dominujący język, to rosyjski, i słowiański typ urody (a także zachowania, i liczne wyrażenia zaczynające się od „kurwa…”). Liczne bardzo tanie, plażowe restauracyjki, z dobrym jedzonkiem. Nam udało się stanąć w ślicznej, małej i zacisznej zatoczce Ao Yon (07 48,843 N; 098 23,0 E), gdzie spotkaliśmy Lindę i Andy’ego, parę Anglików z Newcastle, z którymi na ich jachcie Coromandel Quest (35ft) parę lat temu Asia (a także Marta Sziłajtis i Andrzej Armiński) przepływali Kanał Panamski na początku jej samotnego rejsu dookoła świata. Linda i Andy nadal robią swoje pierwsze kółko dookoła świata, podobnie jak Amerykanin Kirk, też Asi znajomy z Panamy, który jako pierwszy podawał nam boję na kotwicowisku w Phuket, zaraz po przybyciu do Tajlandii! Nb., Andy, inżynier elektronik, oszczędził nam masę pieniędzy, bo, zamiast kupować nowy silniczek do naszego autopilota, wyreperował nam nasze 2 stare, zdawałoby się całkiem padnięte silniczki! Dzięki, Andy! Poza tym, dzielna Mantra ASIA jest jak zawsze w znakomitej kondycji – mimo, że robi właśnie już trzecie w swoim 5cio-letnim żywocie kółko dookoła świata. Spotkaliśmy też w Phuket Władzię i Olka, którzy na swoim mieczowym (!) 9cio-metrowym jachcie Aleksander II (to znany na Mazurach Pegaz !) też żeglują dookoła świata, i zapewne z nami będą szli przez Morze Czerwone.
Pozdrawiamy, Asia i Alek

Tajlandia

12.01.11
12.01., żeglujemy właśnie (znowu!) przez najpiękniejsze miejsce na świecie! Zatokę Phanga Nga i położone na niej setki wysepek (zwł. wysepki Ko Hong i Ko Yai)uznaliśmy w naszym nieustającym konkursie za najpiękniejsze miejsce, jakie dotąd widzieliśmy! Wczoraj staliśmy na boi 15 m od maciupciej plaży tuż pod pionową ścianą wysepki Ko Yai (poz.08 13,39 N; 098 30,25E), a 50 m dalej po drugiej stronie wąskiego przejścia są pionowe ściany wysepki Ko Hong, gdzie pływaliśmy pontonem po głębokich wąskich zatoczkach pod pionowymi ścianami, i pod skałami częściowo zanurzonych jaskiń wchodziliśmy (tylko na niskiej wodzie) do jakby jeziorka – otoczonego pionowymi ścianami oczka wodnego w samym środku wysepki. Te góry, niektóre gołe ściany, inne pokryte gęstą dżunglą – skały wapienne, tworzące zjawiska znane jako kras: oprócz jaskiń, pionowe ściany zboczy pokryte są stalaktytami (czy stalagmitami? nie pamiętam, co sterczy, a co zwisa – tym razem jednak chodzi mi o zwis…). Takich wysepek wokół nas w Zat. Phanga Nga jest ponad setka, niektóre b. małe, ale wszystkie z wysokimi pionowymi ścianami i zwisającymi stalaktytami, niektóre wyglądają jak wysokie wieże zamkowe, inne (jak np. James Bond Island) jak maczugi. Po tej zatoce można żeglować 2 – 3 tyg., to – obok wybrzeża Chorwacji – chyba najpiękniejsze do żeglowania miejsce na świecie (tylko, że na ogół nie ma tu wiatru, niestety…). No i mapy elektroniczne są trochę niedokładne, ale tylko trochę. Przy wielu wysepkach, są publiczne boje do cumowania (bo cała zatoka to Park Narodowy).
Pozdrawiamy, rozpuszczając się w tym pięknie z zachwytu, Asia i Alek

Tajlandia

16.01.11
16.01., niedziela – ostatnie tajlandzkie wyspy, przy których stanęliśmy na wygodnej, publicznej boi przed wyjściem na pełny ocean, to wyspy Similan. To położone 70 mil na NW od Phuket bezludne, zbudowane z ogromnych, granitowych głazów wysepki, park narodowy – znowu, przepiękne wysepki, i oczywiście pełno turystów (90% to Rosjanie), dowożonych motorówkami – bo warto tu być: super przejrzysta woda, i fantastyczne snorkelowanie z żółwiami(!) i mnóstwem kolorowych ryb, tak wielkich kolorowych ryb nie widzieliśmy na innych rafach. Nocujemy na publicznym mooringu koło wysepki Ko Bangu (poz. 08 40,531N; 097 38,97E, naprzeciwko głównej wyspy archipelagu, Ko Similan. Nb., zasięg telefonii komórkowej na tym bezludnym archipelagu-parku narodowym jest 100% – duuużo lepiej, niż w naszym domku w Kampinoskim Parku Narodowym, 30km od stolicy wielkiej europejskiej potęgi. Jutro (poniedziałek) rano opuszczamy Tajlandię, i przed nami kolejny ocean, Indyjski: ok. 1700 mil (ok. 2 tyg. żeglugi)do najbliższego przystanku, do Malediwów. Rezygnujemy z zatrzymywania się na Sri Lance, choć to po drodze: wg opinii poznanych żeglarzy, odprawy tam drogie i bardzo uciążliwe, wyspa wprawdzie piękna, ale ludzie niesympatyczni, a Białego traktują jak bankomat i są ponoć strasznie namolni. Jak jest na Malediwach, zwł. sprawa odpraw i kosztów, jeszcze nie wiemy, ale wiadomo, że ludzie tam teraz pływają, jest tam mnóstwo czarterów. Jest tu teraz popołudnie, tym razem gotowaliśmy pikantne noodles sami, a zaraz po posiłku znów idziemy posnorkelować z żółwiami (jednego udało mi się nawet podrapać po skorupie!).
Do zobaczenia! Asia i Alek

Ocean Indyjski

17.01.11
Dziś, 17.01. opuściliśmy tajlandzkie wyspy Similon (b. piękne, super snorkelowanie) i żeglujemy teraz przez Ocean Indyjski na Malediwy. Poz. o g. 1400 (0700 UT) 08 36,7 N; 097 25,0 E. Przed nami ok. 1600 mil (czyli ok. 2 tyg. żeglugi). Płyniemy „na motyla” 4,2 węzła, wiatr 11w, prąd z nami. Słońce, ciepło, przyjemnie. Żegluga przez Indyka ma sie właśnie odbywać w takim pasacie, tylko żeby był trochę silniejszy. Trochę z żalem opuszczamy ten region świata, bardzo tu było pięknie i ciekawie, a kuchnia tego rejonu Azji jest bardzo smaczna, pikantna, co lubimy, jedzenie w restauracyjkach b. tanie, kupiliśmy różne sosy i przyprawy i teraz sami będziemy eksperymentować z kuchnią ASIA. Czasu mamy dużo. Szykujemy się na jakiś konwój przez Zat. Adeńską (czyli przez akwen gdzie grasują somalijscy piraci), ok. połowy lutego/początek marca.
Pozdro, A&A

Ocean Indyjski

18.01.11
18.01., g.2200 LT (1500 UT): 08*01,5N; 095*02,3E. Pusto na Oceanie Indyjskim, żadnych kutrów, żadnych statków – takiej pustki wokół nie wiedzieliśmy od miesięcy! No i, niestety, cisza – woda gładka, w nocy pięknie, bo księżyc prawie w pełni i miliardy gwiazd – ale wiatru nie ma, silnikujemy od kilkunastu godzin. Długie, oceaniczne przeloty, to okazja nie tylko do drobnych napraw, ale także do czytania książek, zwł. gdy – jak teraz – niewiele dzieje się na morzu. Niektórzy żeglarze masowo oglądają też video i słuchają muzyki; my wprawdzie mamy jakieś DVD i CD, ale nie oglądamy filmów, a muzyki słuchamy rzadko. Czytamy za to sporo, dużo więcej niż na lądzie: świetnym pomysłem są tzw. Books Exchange, czyli Wymienialnie książek, które spotyka się wszędzie tam, gdzie zatrzymują się żeglarze długodystansowi: w marinach czy yacht club’ach na odludnych wysepkach, w żeglarskich barach na kotwicowiskach, czasem nawet w biurach kapitanatów portów czy urzędów celnych, gdzie trzeba robić odprawy. Bierze się książki – czyta w drodze – i wymienia w następnym punkcie trasy. W Wymienialniach najwięcej jest bestsellerów znanych autorów, jak J. Grisham czy J. Archer, czytaliśmy Agatę Christie – czytaliśmy ze zdumieniem, z uwagi na jej niespotykany nigdzie indziej staroświecki j.angielski. Dużo jest w Wymienialniach przewodników po mijanych krajach (korzystamy z nich), a nawet locji, wydawnictw normalnie bardzo drogich. Spotyka się także ambitne, ciekawe wspomnienia, np. Dr Alberta Schweizera. Chcieliśmy koniecznie znaleźć coś J. Conrada – jako że akcja niemal wszystkich jego morskich opowieści dzieje się właśnie tam, gdzie żeglowaliśmy: na wodach Tajlandii (d. Syjam), Malajów, Borneo, Cieś. Malakka. No i pewnie takze dlatego, ze Asia jest przecież laureatem Nagrody Conrada. Oczywiście, czytaliśmy Conrada, ale nie po angielsku – a Conrad uchodzi za największego Mistrza j. angielskiego. No i w końcu, tuz przed opuszczeniem Azji, w barze The Sands na kotwicowisku w Ao Chalong znaleźliśmy opowiadanie The Secret Sharer (może ktoś wie, jaki to ma tytuł po polsku?) Opowieść mówi o wydarzeniach na stojącym w Gulf of Siam (czyli, właśnie w Tajlandii, dziś Gulf of Thailand na kotwicy w oczekiwaniu wiatru żaglowcu Sephora. Opis ciszy u wybrzeży Syjamu, jakim zaczyna się ta opowieść – to to, co przezywamy prawie cały czas podczas żeglugi na tych conradowskich wodach. Jakież zrozumienie, jakież świetne wczucie się Mistrza w atmosferę ciszy na tropikalnym morzu; tu na kotwicy czuć i wręcz słychać tę ciszę! (oczywiście, gdy silnikujemy, jak teraz, to słychać tylko motorek – inne czasy…). Język angielski ciekawy, ale wcale nie tak trudny, jak się obawialiśmy. Dylematy zachowań ludzkich w skrajnych, dramatycznych sytuacjach, w których tradycyjne wartości niekoniecznie się sprawdzają, i moralnej odpowiedzialności za podejmowane w takich warunkach działania i wybory (i chodzi tu o odpowiedzialność wyłącznie przed sobą, przed własnym sumieniem!), jak zawsze u Conrada, są fascynujące, choć dziś kapitanów statków nękają inne wybory i dylematy, np. czy zgodzić się na polecenie armatora na przeładowanie statku kontenerami – czy raczej odmówić – i stracić pracę: ciekawe, jak by Conrad potraktował taki dylemat? Teraz na pustym oceanie żadnych wokół statków, ale wkrótce dołączą do nas liczne statki wychodzące z Cieśniny Malakka, i wiele z nich – widzieliśmy to w Singapurze – będzie bardzo widocznie przeładowanych.
Pozdrawiamy, polecając zawsze lekturę Conrada, Asia i Alek

Ocean Indyjski

22.01.11
22.01., g. 1400 LT (0700 UT), poz. 06 59,0 N; 088 18,6 E. Do południowego cypla Sri Lanka ok. 470 mil. Po blisko trzech dniach ciszy po opuszczeniu Tajlandii, od trzech dni żeglujemy po Oceanie Indyjskim „na motyla”, z korzystnym NE monsunem 15 – 20w. Wczoraj była duża, boczna, dokuczliwa fala, dziś fala znacznie mniejsza, sama frajda żeglowania (trochę się odzwyczailiśmy już od morskiej fali, po paru miesiącach żeglugi na osłoniętych wodach pomiędzy wyspami.) Płyniemy z prędkością 6 – 7, a czasami nawet więcej węzłów po wodzie koloru ultramaryny, robimy średnio po ok. 120m/dobę. Pusto na oceanie, spotkaliśmy przez ten cały czas wszystkiego 3 statki: z jednym z nich dziś rano pogadaliśmy na VHF. Za to codziennie, o różnych porach, towarzysza nam cale stada delfinów! Są ich 2 rodzaje: małe, szare, z klasycznymi „delfinowatymi” wysuniętymi nosami, skaczące wesoło wokół nas, i bardzo duże, czarne, znacznie bardziej stateczne. Nie ma za to żadnych ptaków, mew, nic!

Póki nie odjechaliśmy jeszcze daleko od Tajlandii, jeszcze taka refleksja związana z tamtym regionem Azji: turystyczna wyspa Phuket i wszystkie cudowne wysepki Zatoki Phang Nga straszliwie ucierpiały podczas tragicznego uderzenia fali tsunami 26. grudnia 2004. Widzieliśmy resztki kutrów, leżące w dżungli kilkaset metrów od brzegu. Od tego czasu w rejonie wprowadzono system ostrzegania o tsunami (głośniki), wszędzie, nawet na bezludnej wysepce są tablice wskazujące drogi ucieczki. Wiadomo, ze tsunami jest groźna na wybrzeżu – na morzu statki nawet nie zauważają tej fali. Ale – co na kotwicowisku? Mówi się, że trzeba mieć tyle głębokości pod dnem, żeby przynajmniej było dwa razy tyle wody, ile wysokości ma nadciągająca fala. Ale, kto kotwiczy na 20 metrach, jak można na dziesięciu? Na Fidżi spotkaliśmy Stevena, Amerykanina, którego Asia poznała w Kanale Panamskim, na początku jej samotnego rejsu dookoła świata, w czerwcu 2009. Steven, jak na razie, dotarł do Fidżi. Ale w międzyczasie na Amerykańskim Samoa dopadła go fala tsunami, gdy stał na kotwicy na kilkunastu metrach. Najpierw cofająca się fala zabrała całą wodę spod jachtu, który kilem walnął o dno. Potem ogromna fala wróciła, i rzuciła jacht kilka kilometrów na ląd, aż łódka zatrzymała się na słupach elektrycznych w centrum miasteczka: widzieliśmy zdjęcia z lokalnej prasy, wyglądało to strasznie.

My tez mieliśmy swoją małą – na szczęście – przygodę z tsunami: w supermarkecie w Port Vila (Vanuatu) dopadło nas silne trzęsienie ziemi (7,5 st. w skali Richtera). Bardzo wyraźnie czuło się, że podłoga chodzi w poziomie, wszystko pospadało z półek, ludzie powybiegali na dwór. Na szczęście, wstrząsy trwały krótko. Cudownie ocaleni, pędem wracamy nad brzeg i z uczuciem ulgi widzimy dzielny nasz jacht wciąż bezpieczny na boi. Z ulgą i widokiem na łódkę, już zrelaksowani popijamy na nabrzeżu zakupione w supermarkecie winko, gdy nagle ktoś do nas wrzeszczy: „co wy tu robicie, jest ostrzeżenie o tsunami, wszyscy uciekli w góry!” rozglądamy się – faktycznie, pełny zwykle ludzi nadmorski bulwar i targ jest pusty, faktycznie, wszyscy uciekli w górę położonego na zboczu miasta. Więc i my w nogi i do góry – na szczęście, skończyło się na strachu, alarm odwołano za pół godziny, a fala powstrząsowa miała ponoć 20cm… (A ci, co byli na swoich jachtach podczas wstrząsów, potem opowiadali, że słychać było coś jakby grzechoczące podwodne głazy, ale nie odczuli nic specjalnego). Najlepiej jednak takich zjawisk nie być świadkiem… A&A

Ocean Indyjski

25.01.11
25.01., g. 1200 (0500UT), poz. 05 59,2 N; 082 05,9 W. Od dwóch dni warunki przypominają pogodę na Bałtyku w październiku-listopadzie – tylko trochę cieplej (ale jednak chłodno – pływamy w podwójnych T-shirt’ach i sztormiakach), i większa fala. Zamiast monsunu NE mamy wiatr bardziej północny, 20 – 25 węzłów w dziob, żeglujemy pełnym bajdewindem. Na falę wiatrową z dziobu nakłada się długa i wysoka fala oceaniczna z boku – efekt okropny, straszliwie miota nasza łupinką. Po raz drugi w tym rejsie uznaliśmy za konieczne założyć szelki bezpieczeństwa. Co chwila przechodzą ulewy tropikalne, po prostu ściana wody (zimnej, bo bryzgi wody morskiej są przynajmniej ciepłe). Pochmurno, zero słońca czy gwiazd, widoczność w ulewach bardzo marna. Do tego, ponieważ do brzegu już tylko kilkadziesiąt mil, pojawiły się kutry – a my, żeglarze, jak wiadomo, bardzo rybaków nie lubimy, z ich nieprzewidywalnymi zmianami kursu (ale rybki to lubimy…) Za to, na pociechę, właśnie teraz skaczą wokół nas dziesiątki delfinów, dosłownie dziesiątki małych delfinów, tyle ich na raz jeszcze nie widzieliśmy! A miało być cud-miód-ultramaryna: wg prognoz sezonowych, Ocean Indyjski o tej porze roku miał być najprzyjemniejszym żeglarsko odcinkiem naszego rejsu. I był, ale – póki co – tylko przez 3 dni. Najpierw przez 3 dni mieliśmy ciszę: OK, zasłania nas ląd. Potem było właśnie to, co trzeba: NE monsun, 15-20w z tyłu, długa, spokojna fala oceaniczna, słońce, ale nie palące – mniam-mniam! No i teraz to: Bałtyk w październiku na Indyku! Na dodatek, popsuła się nam kuchenka gazowa (bardzo małe ciśnienie gazu, w tych warunkach nic się z tym nie da zrobić), wiec na rozgrzewkę zamiast herbaty z rumem musimy pic rum bez herbaty… Do Sri Lanki (nie chcemy tam wchodzić) jeszcze poniżej 80 mil, mamy nadzieje, ze po zachodniej stronie subkontynentu indyjskiego bedzie lepiej: prognoza mówi NE monsun 15-20w…

Godz. 1800 LT (1100 UT), poz. Już się poprawia, fala siadła wyraźnie, chmurki się rozpierzchły, słonko wygląda, uśmiechy wróciły. Wiatr 20w, ale boczny, znacznie lepszy, z korzystnym prądem pędzimy 8 – 9 węzłów. Nawet Bałtyk w październiku potrafi być łaskawy!
Cheers, Asia i Alek

Ocean Indyjski

28.01.11
28.01., g.0800 (0100 UT), poz. 06 32,2 N; 076 02,0 E. NE monsun trochę przesadził! „Normalnie” o tej porze roku powinno wiać 15 – 20 w z NE, tymczasem, po jednodniowej przerwie, kiedy było miło (akurat mijaliśmy wtedy Sri Lankę), od dwóch dni wieje 30w! Mamy, co chcieliśmy! Z półwiatrem, przy kursie 280*, z grotem na 3cim refie i kawałku zrolowanego foka, pędzimy ponad 6w, po drodze wyprzedzając kolejne liczne tu zielone żółwie (niby żaden powód do chwały, wyprzedzić żółwia – jednak w wodzie są one naprawdę bardzo sprawne!). Na szczęście, nie leje, słonko, widoczność dobra. Najgorsza jest bardzo rozbudowana, ogromna boczna fala. Nasza bardzo lekka lodka tańczy na powierzchni oceanu jak łupinka orzecha (kokosowego). Rzuca nami okropnie, jednak jesteśmy ambitni, i na obiad robimy cieciorkę: trudna to w tych warunkach potrawa, bo wymaga wielogodzinnego moczenia (ale poranną jajecznicę jednak zrobiliśmy w garnku, a nie na patelni…). Przyszło to dokładnie zgodnie z prognozą, (Grib Files, którą odbieramy na sailmail.com, za pomocą radiostacji SSB). Teraz (o 8mej rano), zgodnie zresztą z prognozą, wieje 25w. Wg prognozy, tak ma wiać jeszcze przez 6 godzin, potem ma spaść do 15 w.

Godz. 1400 (0700UT): No i zgadza się! Dokładnie o tej porze, o której mówiła prognoza, na przyrządach pokazało się: „WIND 15kns” (chociaż, i dobrze, ciągle przywiewa do 20w). Znów mamy łaskawy monsun północno-wschodni. Rozrefowani, z żaglami „na motyla”, pędzimy 6 – 7w. Fala jeszcze duża, ale długa, spokojna, powoli siada. Znów zrobiło się miło, zniknęły nawet spotykane dotąd duże statki, w drodze z/do Europy. Do Malediwów mamy jeszcze ok. 150 mil (poz. 06 40,0N, 075 26,2).

2200 (1500 UT, poz. 06 04,3 N, 079 04,6). No i już, skończył się wiatr! Silnikujemy, i wg prognozy, nie zanosi się na żadne powiewy zanim dotrzemy do Malediwów (powinniśmy tam być już jutro).
Ahoj, żeglarze! Asia i Alek

Malediwy

29.01.11
29.01., A my już na Malediwach! Ot, po prostu, na Malediwach: o 16:15 LT (1115 UT) rzuciliśmy kotwicę na 5ciu metrach, na białym piasku u wybrzeży wysepki Uligamu (na atolu Huavarafashi, na północnym krańcu Malediwów, poz. 07 05,054 N; 072 55,136 E. Wokół nas kilkanaście innych jachtów, niektóre znane nam już z trasy – ale zero lokalnej ludności. Wokół wszędzie rafa, wszyscy piszą, że Malediwy to raj dla miłośników snorkelowania i nurkowania, wiec zaraz buch! z maską pod wodę – i faktycznie, raj! Malediwy, to 1190 wysepek, z tego tylko 202 zamieszkałych – i faktycznie, dość niezwykłe wrażenie przy podchodzeniu do atolu: po raz pierwszy, podchodząc do jakiegoś kraju/lądu, nie widzimy żadnych śladów działalności człowieka, żadnych kutrów, bojek rybackich, chatek na brzegu – tylko maszt telefonii komórkowej (o tempora, o mores!) – i, po raz pierwszy w naszej podróży, liczne wiatraki elektrowni wiatrowej. 11 dni płynęliśmy z Tajlandii (z wyspy Similan), 1300 mil. Ostatnia doba, wbrew obawom i prognozom mówiącym o ciszy, okazała się najprzyjemniejsza: wiatr taki jak trzeba, NE 15w, morze raczej gładkie, słonko, szybka żegluga baksztagiem (średnia prędkość 6w.) W sumie, żegluga na trasie z Tajlandii była bardzo urozmaicona: trochę ciszy, trochę tego, co powinno być, czyli NE monsunu 15-20w, ale też chwilami uciążliwe, wiatr 30w z boku, z wysoką, boczną falą, rzucało łódką jak łupinką orzecha, do tego tropikalne ulewy i niemal zero widoczności (i tak mieliśmy szczęście, bo grupa znajomych jachtów, które szły do Sri Lanki tydzień przed nami, miały 3 dni 50 węzłów wiatru, i duże szkody). Postoimy tu 3-4 dni, i potem do Salalah (Oman), gdzie formują się konwoje przez Zat. Adeńską (bo grasują tam somalijscy piraci!), i dalej na M. Czerwone!
Ahoj! Asia i Alek

Malediwy
30.01.11

30.01., stoimy od wczoraj na Malediwach, koło wysepki Uligam (na atolu Huavarafashi, na północnym krańcu Malediwów, poz. 07 05,054 N; 072 55,136 E. Wokół wszędzie rafa. Odprawa, dziś rano, szybka i bezbolesna ($4), ale pełna: pięciu urzędników przybyło łódką: customs, immigration, kwarantanna itp. Z braku pieczątki jachtowej, 5 list załogi Pani Kapitan musiała ostemplować… odciskiem własnego kciuka! Możemy tu stać oficjalnie 3 dni (emergency, jako pretekst), praktycznie można stać i tydzień. Gorzej, ze dotarły do nas właśnie wieści o atakach pirackich na nowych akwenach, na trasie, która – dotąd wolna od piratów – planowaliśmy płynąć do Salalah. 17 stojących tu jachtów mieliśmy dziś odprawę i najnowsze up-dates re. piraci, i wszystkich nas czeka duża porcja myślenia i podejmowania ryzykownych decyzji. Jutro mamy tu następne spotkanie, wiec więcej o tym później. Teraz, o urokach Malediwów: Malediwy, to państwo, składające się z ponad 1190 wysepek, zgrupowanych w 26 koralowych atolach. Ludność: 290 tys. Rozciąga się na długości ok. 800km po obu stronach Równika. 202 wysepki są zamieszkałe, na 68 niezamieszkałych wysepkach powstały bardzo drogie, luksusowe kurorty. Zachodni turyści nie maja w ogóle możliwości spotkania lokalnej ludności (z wyjątkiem stolicy, Male, gdzie jest lotnisko, oraz tu, gdzie jesteśmy – ale tu można dotrzeć tylko jachtem, stoi tu teraz kilkanaście jachtów) – w ten sposób władze chcą zarabiać na zachodnich turystach, a jednocześnie chronić swoją zdrową, muzułmańską ludność przed zgubnymi wpływami zachodniej dekadencji (chociaż islam tu liberalny, indonezyjski bardziej w stylu niż arabski). Chociaż, jaka tam u nas dekadencja, w porównaniu z nimi: to na Malediwach właśnie jest najwięcej na świecie rozwodów na głowę ludności: średniorocznie na 3900 zawieranych małżeństw jest 3400 rozwodów. Wg muzułmańskiego prawa, wystarczy 3 razy powiedzieć „rozwodzę się z tobą”, zawiadomić imama – i już! A kobieta, na ogół bez zawodu, pracy ani dochodów, niech się teraz martwi o siebie… taka to „nieskażona Zachodem” moralność!… Koralowe atole i wysepki wyglądają jak z pocztówki: turkusowa woda, pas białej plaży, wyżej pas zieleni, z której, na tle bezchmurnego nieba, strzelają w górę palmy kokosowe. Wokół łatwo dostępne rafy koralowe, raj dla miłośników snorkelowania i nurkowania. Już snorkelowaliśmy: rafa, owszem, jest piękna, ale widzieliśmy już lepszą rafę. Woda przejrzysta, nasza kotwica leży na piasku na 5ciu metrach, ale lodka stoi juz tuz nad rafa, widzimy ja jak na dłoni, korale, kolorowe rybki, no, cudownie! Ten raj trzeba odwiedzić już teraz, zaraz, bo – wg klimatologów – Malediwy wkrótce znikną z powierzchni Ziemi: wg raportu klimatologicznego z r.2000, będący wynikiem zgubnej działalności człowieka efekt cieplarniany powoduje globalne ocieplenie, w rezultacie, wskutek topienia się lodowców Antarktydy, podnosi się poziom wód oceanów, i w r. 2020 wystające zaledwie 3 metry nad poziom morza Malediwy zostaną zalane wodami morza. Czyli, zostało nam jeszcze 19 lat na cieszenie się tym rajem… Póki co jednak, Malediwy trzymają się mocno. [ Nb., podobny podobno los czekać ma także niektóre wyspiarskie państewka na Pacyfiku, których mieszkańcy już teraz domagają się w Australii statusu „uchodźcy ekologicznego”, a niektóre państewka chcą w całości przenieść się do Australii (najlepiej chyba na Pustynię Simpsona, bo tam nie zagraża im woda…). Wszelako, wg moich info, a w końcu przez ostatnie parę lat pracowałem w branży meteo (TVN Meteo) z najlepszymi polskimi synoptykami, globalne ocieplenie to naturalne, cykliczne zjawisko na naszej Ziemi, a wpływ człowieka jest tu marginalny (co nie znaczy, że nie mamy dbać o nasze środowisko naturalne); również wpływ tego ocieplenia na nas wydaje się być wyolbrzymiany (chociaż to niepolitycznie tak mówić…) AN].
Ahoj! Asia i Alek


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder
WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com